sobota, 30 kwietnia 2016

Przedmajówkowe rozmaitości, narzekania i radości



        Jaka jest prawidłowa kolejność podawania mieszanki wiadomości dobrych i mniej dobrych? Co wpierw: narzekanie czy radowanie?

Nie wiem, więc zamieszam majowe gadanie tak, że nikt nie zauważy kiedy narzekam, a kiedy się cieszę.
       
Ratunku!  Atakują mnie gołębie! Wprawdzie tylko dwa egzemplarze, ale wyjątkowo wredne i bezczelne. Rano urządzają sobie gromkie gruchanie  na moim balkonie. Jeszcze śpię, a one: „Gru…Gru… Gru…Huuu…Huuu”.  Czasem, całkiem często, bezczelnie włażą mi do pokoju i spacerują po reprezentacyjnym dywanie. Robią to pod nieobecność moją czyli gospodarza lokalu bezczelnie wykorzystując otwarte okno balkonu. Czy to już jest napaść czy tylko nielegalne wtargnięcie na cudzą posesję? Dusza moja woła wtedy: ”Hej Gerwazy daj gwintówkę niechaj strącę tę… gołębią główkę!”  Na szczęście gołębie te toaletę urządziły sobie obok balkonu sąsiada – tylko to ratuje je przed krwawą zemstą moją choć i tak sąsiedztwo gołębiej latryny do przyjemnych nie należy.

        Jakże to tak, mój wypielęgnowany i ukwiecony balkon, który ma być miejscem osobistego czczenia Święta Flagi poprzez  jej ekspozycję, w sąsiedztwie ma nieusuwalne z powodu usytuowania ptasie łajno. Wrrr… Moja prywatna biało-czerwona musi łopotać w przeciwnym kierunku choćby nie wiem co.

        A ja zamierzam świętować także  dzień 1-go i 3-go Maja. Nie ulegnę nowej świeckiej tradycji narodowego grillowania lecz udekoruję pokój pękiem czerwonych tulipanów /może nawet goździka sobie kupię/ i jak na Święto Pracy przystało będę wspominać atmosferę pochodów, w których jako młodzież z ochotą uczestniczyłam traktując je jako okazję spotkań towarzyskich. Jak to się stało, że obecnie grill i grillowe obżarstwo stało się symbolem majowych świąt zwanych już powszechnie „długim weekendem”? Sprawa obchodzenia Święta Pracy i Konstytucji wydaje się schodzić na drugi plan. W mediach króluje grillowianie, może więc ustanowimy dzień 1 Maja Świętem Grilla? Może to i jest jakiś symbol zwycięstwa klasy robotniczej, która nie musi już walczyć o swoje prawa? Może to oznaczać, że współczesne społeczeństwo jest już dostatecznie syte, aby emocjonować się jedynie kulinariami i jedzenie traktować jako rodzaj sportu i zabawy? A może jest to nowy gatunek „opium dla ludu”?

        No właśnie, a propos „opium”… Odtrąbiono, a raczej odtrąbia się na okrągło sukces programu 500+. Rodacy ochoczo ruszyli i złożyli /nadzwyczajnie sprawnie!/ wnioski i wypłaty ruszyły. Sukces to? Czy ktoś się spodziewał, że ludzie będą mniej spiesznie brać to co im obiecano? No więc jakiż to jest i czyj sukces? Dają, to trzeba brać – to akurat jest oczywista oczywistość. Sukces będzie wtedy gdy od tego przybędzie nam dzieci, a więc zaczekajmy z aplauzem.

        Mniej sprawnie idzie rodakom PIT-owanie. Ha, Urzędy Skarbowe będą procowały tym dłużej im bliżej do końca ustawowego terminu rozliczenia. Po co i dlaczego? Aby dogodzić spóźnialskim? Dlaczego wspomaga się kiepską organizację życia i opieszałość w spełnianiu obywatelskich obowiązków? Trzy lub cztery miesiące na złożenie zeznań przy możliwości załatwienia sprawy drogą elektroniczną to zbyt mało? Bądźmy wreszcie poważni! Spóźnialski niech płaci karę, a Urzędnicy Skarbowi niech nie wyrabiają nadgodzin na nasz koszt. 

        Ostatnimi dniami nadpracowałam sobie /nadgodzin także/ tak, że mam kilka dni wolnego i wybywam w góry Pieniny. Hi, hi, hi… Wiem, że popularne w niektórych kręgach, anegdotka mówi: „Co masz zrobić dziś zrób jutro – będziesz mieć dwa dni wolnego”. U mnie jest na opak: „Co mam zrobić jutro robię dziś choćby po nocach, aby mieć kilka dni wolnego”. Może tak być? Musi! Pa, pa, pa… Och Pieniny, jakie cudne!

        Ale wcześniej, niech się święci Pierwszy Maja i Vivat Konstytucja!




niedziela, 10 kwietnia 2016

Relacja z wystawy pod tytułem "Modna i już!"



        Nie będę się wymądrzać i przytoczę oryginalną notatkę objaśniającą bieżącą wystawę w Muzeum Narodowym w Krakowie:

„Wystawa odzwierciedla niepowtarzalny charakter mody kolejnych powojennych dekad. Pokazujemy zarówno ubiory zwyczajne, codzienne, jak i kreacje wybitnych projektantów, którym przyszło pracować w Polsce lat 1945–1989.
Wystawa organizowana wspólnie przez Muzeum Narodowe w Krakowie i Muzeum Narodowe we Wrocławiu pokazuje, jak trudne i ważne było bycie modną w PRL-u. Świat mody był dla kobiet miejscem ucieczki przed nieprzychylną rzeczywistością komunistycznego państwa. Polki z determinacją podążały za modą, a inspiracje starały się czerpać przede wszystkim z Zachodu. Kobieta chciała być "modna i już!", chociaż w szarej rzeczywistości pustych półek sklepowych nie było to łatwe. Dziesiątki ubiorów zgromadzonych na wystawie dowodzą kreatywności i przedsiębiorczości mieszkanek Polski Ludowej. Dzisiaj te dwie cechy kojarzą się przede wszystkim z businesswomen lub celebrytkami, tymczasem nasze mamy i babki musiały się nimi wykazywać na co dzień.

Dzisiejsze zabawy w duchu "oldskulowym" i eksperymenty ze stylem vintage wprowadzają obiekty z tamtej przeszłości do bieżącego krwiobiegu mody i nadają im aktualne znaczenia.

Różnorodność ubiorów pokazanych na wystawie "Modna i już! Moda w PRL" jest tak wielka, że współczesne modne kobiety będą mogły pełnymi garściami czerpać z pomysłów swoich starszych koleżanek…

         Czy ja mogłam taką wystawę odpuścić? Nie mogłam, choć zacisnęły się  zęby w gorzkim stwierdzeniu: O, matko! To My i Nasze Czasy nadają się już do Muzeum? Hi, hi, hi… 

        I choć zimny deszcz zacinał ja tam byłam, zobaczyłam i oceniam. Przepraszam bardzo szacowne Muzeum Narodowe w Krakowie, ale wystawa mi się nie podobała. Krótko mówiąc: Ekspozycja była smutna i wrażenie ogólne niewesołe. Brakowało światła, dźwięku i radości choćby w uśmiechach manekinów, które na tej wystawie pozbawiono twarzy, fryzur i charakterystycznego dla epoki makijażu. Pominięto te ważne bardzo elementy mody! 

        Ale może po kolei. Trudno mi oceniać pierwszą część ekspozycji obrazującą lata tuż powojenne. Kreatywność ówczesnych kobiet zobrazowano ubraniami uszytymi ze spadochronu. 

         Dalej poprowadzono nas modowo przez kolejne etapy trwania Ludowego Państwa.



 
        Prezentowane są ubiory codzienne z właściwymi dodatkami: torebka, siatka na zakupy i torba dowcipnie nazwana „anuszką” bowiem: „A nóż coś się kupi…” -  Jedyny to element humoru jaki dostrzegłam na tej wystawie. Zresztą, z czego tu śmiać skoro taką współczesną „anuszkę” noszę obecnie zawsze w torebce bo „a nóż wpadnę na zakupy” a z powodów ekologicznych nie lubię plastikowych reklamówek. Anuszka jest ponadczasowa i już!


        Bogata ekspozycja sukien ślubnych. Niektóre inspirowane modelami światowej sławy projektantów, niektóre bardzo obyczajowo odważne. Dalej drogie koleżanki, wspominajcie jakim strojem uczciłyście Ten Swój Wielki dzień? Prosta sukienka ze stójką czy falbaniasta beza?

        
         Jest oczywiście spora ekspozycja z lat gierkowskiego rozkwitu PRL nazwana /jak sądzę/ z nutką drwiny: „ Dobrobyt na kredyt”. W tej części manekinowe modelki bez twarzy pozują w towarzystwie Fiata 126p wystylizowanego na odkryty kabriolet. Mamy dziś prawdziwe kabriolety na ulicach, ale dobrobyty chyba jak najbardziej też „na kredyty” o czym chętnie zaświadczą „frankowicze”, jak przypuszczam.   Hmmm… Wyeksponowane kreacje z tego okresu nie zachwycają, niektóre są wręcz brzydkie. Nawet szalona „bananówka” taka jakaś mało stylowa… Moja, uszyta własnoręcznie z okiennej zasłony, miała więcej szyku. Nie zobaczyłam tu zamaszystych spódnic z falbanami, koronkowych wstawek, sukienek z tetry farbowanej w domowym garnku. Nie było dżinsowych kapeluszy i torebek dzierganych szydełkiem. 

 

       
              Awangardową projektantkę Barbarę Hoff  ukryto w kącie, a kreacje z kultowego przecież Hofflandu wyeksponowano bardzo mizernie. Może nie istnieją już lepsze egzemplarze z tej kolekcji? To, co pokazano wywołało pogardliwy komentarz jednego z oglądających: „Hmm, wczesny Egipt…” A przecież odzież z Hofflandu była atrakcyjna, rozchwytywana, oczekiwana i „wystawana” w ogromnych kolejkach! To ikona epoki!

 

        
            Prestiżowa firma odzieżowa Moda Polska – w pełni zasłużona duma naszego ludowego przemysłu tekstylnego reprezentowana jest na wystawie przez wiele różnorodnych kreacji pokazywanych na tle obrazów filmowych z tamtej epoki. Niestety niedoświetlenie tej części ekspozycji czyni ją ponurą i mało atrakcyjną. Z tego też powodu nie udało się ani jedno zdjęcie.

  
Bardzo skromny kącik  Grażyny Hase


        Wszędzie, w każdej części wystawy, brak wyrazistej ilustracji dźwiękowej. Szkoda, bo piosenki i melodie intensywnie budują nastrój, sprawiają, że wrażenie wizualne nabiera zupełnie innego wyrazu i zyskuje na intensywności. Jest wprawdzie nikły podkład muzyczny obok sukienek w stylu Maryli Rodowicz, ale tak maksymalnie wyciszony, że praktycznie niesłyszalny.

        Żal, szkoda. A może źle odczytałam zamysł artystyczny autorów wystawy, może takiego właśnie odbioru oczekiwano? Może miał to być obraz smutnego, heroicznego w wysiłkach nadążania za modą reszty świata bez osiągania większego efektu? 

        Ja mam w pamięci roześmiane dziewczęta w kolorowych falbankach, sutych krynolinkach, a z czasem w odważnych „miniówkach”. Dziewczęta i panie opatulone szalami i chustami, których barwy i wzory biły urodą po oczach. Uczennice w granatowych mundurkach i śnieżnobiałych białych kołnierzykach. Panny młode w welonach, koronkowych kapeluszach, powłóczystych sukniach z trenami. Pamiętam wybuch mody dżinsowej i farbowanych podkoszulków. Spodnie dzwony, suknie z krempliny i bistoru. Kolorowe, wytłaczane, haftowane i dziergane ubiory i tkaniny. No i Polski Len! Wielki Nieobecny tej wystawy! Legenda i kolejna duma polskiego przemysłu tekstylnego. Niezwykłe kolekcje lnianej konfekcji, ogromny wybór tekstyliów domowych. Produkt eksportowy na cały ówczesny świat! 

Taka była prawdziwa „Modna i już!” w Peerelu.  Idę otrzepać z siebie ten muzealny kurz  bo jestem prawdziwie "wkurzona" i cała czuję się jak wyjęta ze starego kufra.